**Wiosna

Opowiadanie o wojnie w Petersburgu, strachu i nadziei**

Zacznę od najważniejszego. Leżąc na niewygodnej ławce w celi, patrząc na podejrzane plamy wokół (serio, jak TO dostało się na sufit?), nagle zorientowałem się, że po raz pierwszy w życiu czuję się wolny. Wolny od strachu. Serio, w ogóle się już nie bałem. Bali się oni.

Bali się mnie nawet dotknąć. Doskonale wiedzieli, że jeśli jutro zmieni się władza, ich głowy polecą pierwsze.

Dlatego przyjęli uwielbianą w Federacji Rosyjskiej taktykę: zastraszanie, nacisk, kłamstwo, przekupstwo, poniżanie i unieważnianie.

To wszystko nie działa na ludzi, którzy się nie boją. I dlatego on przegra.

Początek

Skądś pojawiła się Ira, trzęsąca się i wiecznie kaszląca trzydziestoletnia dziewczyna, która wygląda na ledwie sześćdziesiątkę. Pojawił się też pakunek wypełniony jedzeniem. Na początku pomyślałem, że to moja długo wyczekiwana paczka, ale był tam chłam w postaci napoju owocowego, słodkiego popcornu, cukierków i papierosów.

– To moje, częstuj się – mówi Ira. „Skąd ona to wszystko ma?”– pomyślałem.

Chociaż nie jadłem nic normalnego już od ponad doby, nie skosztowałem tych łakoci, żołądek by mi tego nie wybaczył.

No, ale kiedy Ira zaczęła mnie wypytywać o wszystko, dotarło do mnie. OK, nie od razu dotarło. Krótko mówiąc, ona tak się trzęsła, że przyniosłem jej koc z paczki i na tym zakończyła się operacja pod przykrywką.

Czwarty oddział w Puszkinie był szczególny. Były tam trzy rodzaje cel: męskie, żeńskie i dla mnie. Schlebiało mi to. Chociaż cały czas świeciło bardzo jasne, ledowe światło, z powodu którego zacząłem mieć omamy słuchowe. Podnoszą mnie z betonowej pryczy i prowadzą na protokół. Teraz bez żartów. Siedmioro policjantów, dwoje jakby nie z tego oddziału – starsi i w żółtych kamizelkach. Pozostali – część mundurowych, część w cywilu.

Okrążają mnie w pięcioro. „No! Jakie masz poglądy?!” – wrzeszczy Protokolant (wszystkim będę wymyślać przezwiska, jakby co). „Jestem przeciwny wojnie!” – staram się, żeby głos mi nie zadrżał, ale średnio wychodzi. „Jak i my – za pokojem” – uśmiechają się szeroko.

– No…

Milczymy. Nie sądziłem, że rozmowa tak szybko utknie w martwym punkcie.

– Zaraz ci przyłożę! – krzyczy jeden.

– Za co?

– Bo mogę!

Stoimy i patrzymy jeden na drugiego. To było jeszcze przed olśnieniem w celi z gównem na suficie, dlatego się boję.

– Dajcie mu usiąść, coście się rzucili? – ujmują się za mną faceci w kamizelkach.

Idę w stronę krzeseł. „Stać!” – ryczy Protokolant. Wracam.