Kwestia tożsamości stała się dla mnie w ciągu ostatnich czterech miesięcy najważniejsza.

Kim jestem?

Nie mam pojęcia.

Przedtem byłam Rosjanką mieszkającą w Ukrainie. Ale już od pół roku nie mogę się utożsamiać z krajem, w którym się urodziłam, dlatego że ten kraj mnie zdradził. Dlatego że bezwzględnie niszczy to, co w ostatnich latach było w nim jeszcze dobrego. Dlatego że właśnie w tej chwili zabija moich przyjaciół.

Moim krajem jest teraz ten, który walczy dziś z Ordą. Byłam i zostaję tutaj. Tutaj są wszyscy naprawdę mi drodzy. Ci, którzy z bronią w ręku odpierają najeźdźców, i ci, którzy pomagają na tyłach. Ci, którzy wyjechali z domu w bezpieczne miejsce, i ci, którzy zostali, bo nie mieli dokąd jechać.

Widzę, że mnie tu akceptują, wiem, że mnie tu kochają. Dzielą się ze mną oczekiwaniami i wątpliwościami. Pocieszają mnie i wspierają, gdy tego potrzebuję. Nikt mi nie mówi, że jestem diabelskim pomiotem. Ale nawet niewypowiedziane, słowa te mimo wszystko stoją mi przed oczami. Każdego ranka, gdy się budzę, każdego dnia, gdy pracuję jako wolontariuszka, każdego wieczora, gdy mogę nareszcie odetchnąć (minęła kolejna doba, a wszyscy moi przyjaciele wciąż żyją) – pamiętam o piętnie, jakie na mnie ciąży. Będzie ze mną zawsze i w żaden sposób nie da się tego zmienić ani niczym odkupić. To poczucie odpowiedzialności za coś, czego się nigdy nie zrobiło, ale w co nas wplątano po prostu z tytułu urodzenia.

Czy pracując jako wolontariusz, można odkupić ten grzech pierworodny? Czy jeśli uplecione przeze mnie siatki maskujące uratują życie choćby jednego ukraińskiego żołnierza, to zostanie mi – wewnętrznie – wybaczone? Jeśli będę pracować aż do zwycięstwa, to czy będę mogła uwolnić się kiedyś od tych słów ze swojej głowy? Czy teraz przez całe życie między mną a moimi przyjaciółmi będą stały zabite i okaleczone dzieci, okna wybite przez falę uderzeniową, poczerniałe, okopcone w wyniku pożaru ściany?

Którą kulturę reprezentuję, gdy piszę ten tekst, jeżeli każde słowo w nim jest napisane w języku morderców, grabieżców i gwałcicieli? Jeżeli wszystko, z czym się wcześniej utożsamiałam, okazało się garstką prochu i popiołu, jaka pozostała z tych, których myśmy grabili i zabijali? Z tych, których terytorium przejmowaliśmy przez wieki, z tych, których przymusowo przesiedlaliśmy, asymilowaliśmy, rusyfikowaliśmy? Cała kultura, w której byłam wychowana i do której byłam przywiązana, zmieniła się nagle w przerażającego potwora, siejącego śmierć i zniszczenie, usiłującego podporządkować sobie każdego, kogo dosięgną jego szponiaste łapy.

Nie ma miejsca na jakiekolwiek rozmowy o znaczeniu rosyjskiego dziedzictwa kulturowego, jego wyjątkowości i konieczności zachowania – dopóki giną ukraińskie dzieci, dopóki ochotnicy zostawiają swoje rodziny i idą na front walczyć o swoją i, niestety, naszą wolność. My wszyscy, byli i obecni Rosjanie, jesteśmy teraz dla nich orkami. „Dobry Rosjanin to martwy Rosjanin.” To jest teraz nowa rzeczywistość, do której należy się przyzwyczaić, w której wszyscy będziemy musieli żyć, niezależnie od tego, co wcześniej zrobiliśmy lub czego nie zrobiliśmy.

Jestem diabelskim pomiotem. Jestem siłą nieczystą. Jestem potomkinią kłamców i zbrodniarzy wojennych. Wychowałam się w kraju-mordercy i szerzę zrodzoną w nim kulturę przemocy. Nie mam żadnego prawa tu być. A jednak wciąż jestem.

Nawet jeżeli nigdy i niczym nie odkupię tej haniebnej zbrodni popełnianej przez kraj, w którym się urodziłam, to przynajmniej właśnie teraz stoję ramię w ramię z moimi ukochanymi Ukraińcami. Wyplatam siatki – dla nich, przesyłam fundacjom pieniądze – dla nich i piszę to wszystko – również dla nich. Niech sami zdecydują, jak będą mnie teraz nazywać. Mają do tego pełne prawo.

Tłumaczenie: Aneta Szekalska

Tłumaczenie powstało w ramach „VI edycji Polsko-Rosyjskiej Szkoły Przekładu. Słowa na Słowa” organizowanej przez Centrum Mieroszewskiego (https://mieroszewski.pl/).

Na początek numeru →