Czwarty dzień wojny. Przez cały ten czas szukałam jakichkolwiek informacji o antywojennych protestach w naszym mieście. Cisza. W końcu w prywatnej wiadomości J. pisze, że ludzie zbierają się o 16 „na głównym placu twojego miasta”. Zaczęłyśmy się zastanawiać, który to ten główny. Uznałyśmy, że Sowiecki, na którym znajduje się urząd miasta. Przyszłyśmy z N. Przechadzają się turyści, gołębie, świeci słońce. Gdzieś z boku nudzą się dwaj gwardziści. Jacyś ludzie zwalniają kroku, stoją w parach. Podejść i zapytać? Jeszcze pomyślą, że to prowokacja. Powiedzą, że spacerują. Tak, my też spacerujemy. Obeszłyśmy plac. Nagle – hurra! – niewielki tłum. Podchodzimy bliżej. Ale ci ludzie mają puszyste ogony, uszy, maski z wilczymi i lisimi mordkami. Protest w stylu Boscha? Nie, to spotkanie cosplayowców. Poszłyśmy sprawdzić plac Objawienia Pańskiego. Tam jest główne skrzyżowanie. Też nikogo. Narysowałam pacyfkę palcem na śniegu. Poczekałam, nikt nie reaguje. N. proponuje: „Może jeszcze napiszesz «Nie dla wojny»?” – „Coś ty. Słowo «wojna» jest teraz zakazane.” – „W takim razie «nie dla w»?” – „Taa, «nie dla Wowy». Tak w ogóle to z pacyfką jest przypał, gwardziści też już wiedzą, że to nie znaczek Mercedesa. Trzeba wymyślić jakiś znak rozpoznawczy. Na przykład wszyscy przychodzą na plac z puszystymi ogonami”. Pół godziny później na plac Sowiecki przyszła A., zobaczyła człowieka na podjeździe urzędu z napisem „Nie dla wojny”. Podeszła, powiedziała, że nie jest sam, że jest ona i jeszcze dwie dziewczyny, ale już poszły. Wkrótce potem tego człowieka zabrali strażnicy.

Wieczorem J. napisała, że łapali ludzi na placu Pracy. „Dzięki Bogu, że tam nie doszłyście.” Plac Pracy jest dalej od centrum, nawet o nim nie pomyślałyśmy.


W kolejną niedzielę jednak trafiłam na mityng.

Nie spodziewałam się, że będę się tak bać. Przy czym była to czysto fizyczna reakcja, na którą nie mogłam nic poradzić, żadną siłą woli. Jak tylko tam przyszłam i stanęłam, zaczęły mi się trząść kolana. Straszny wstyd. Nie mogłam tego powstrzymać. Ze sklepu obuwniczego słychać było wesołą muzykę. Próbowałam do niej tańczyć. To na chwilę pomogło. Ale potem ciało znów zaczęło wpadać w stan zamrożenia – nie sposób się ruszyć, kiedy się tak boisz. I pozostał tylko jeden ruch, właśnie to niepohamowane drżenie.

To był najdziwniejszy mityng w moim życiu. Nie powiedzieliśmy do siebie ani słowa. I tym bardziej nie wykrzyknęliśmy ani jednego hasła, nie rozwinęliśmy żadnego plakatu. Tylko jedna dziewczyna miała przywiązany do plecaka czerwony kawałek tkaniny, na którym było napisane: „Dlaczego ubrałam się na czarno? Bo jestem na pogrzebie wolności słowa”. Z przodu na kurtce miała jeszcze inne wywrotowe treści: „Nigdy więcej łez” i „Nigdy więcej krwi”. Oczywiście zabrali ją jako pierwszą.

Jak rozpoznać uczestników nielegalnej demonstracji? Jako jedyni stoją na ulicy w maseczkach.

Utwierdziłam się w przekonaniu, że jestem wśród swoich, kiedy zobaczyłam, że jakaś dziewczyna stoi i płacze.

Wyobraziłam sobie takie nowoczesne akcje protestacyjne. Ludzie zatrzymują się na ulicy i razem płaczą. W milczeniu, nie patrząc na siebie.

Dość długo staliśmy tak i milczeliśmy. Mijali nas przechodnie, turyści, w pobliżu handlowano pamiątkami. Skądś dobiegło zawołanie „Chwała Rosji”. Zrobiło się jeszcze straszniej. Potem pojawił się jakiś dziadek w uszance i zaczął się przywalać do jednej bardzo zgnębionej kobiety. Prawie od razu zaczął krzyczeć: „Byłaś tam? Nie?! To po co tu stoisz?!”. Bardzo szybko się rozkręcił i zaczął się drzeć już na wszystkich – po co tu wystajemy, no już, rozeszli się! W rękach miał półtoralitrową butelkę z wodą i przystąpił do oblewania nią nas. Jak w święto Chrztu Pańskiego.

Jeden facet zaczął odkrzykiwać do dziadka: „Zaraz napiszę na ciebie donos!”.

Podszedł do niego ktoś po cywilnemu i powiedział: „No to chodźmy i napiszmy”. Wyprowadzili ich obu. Dziadek po minucie wrócił, tamten facet nie. Policjant grzecznie poprosił dziadka o założenie maseczki. Założył.

Potem po ulicy Kirowa (deptaku) triumfalnie przejechała policyjna suka, stanęła naprzeciwko nas i gościnnie otworzyła drzwi z kratą. Z drugiej strony podjechała jeszcze jedna, trochę większa. Rozległ się z niej budzący szacunek męski głos. Z radiową intonacją oznajmił nam, że uczestniczymy w nielegalnym zgromadzeniu. Odnieśliśmy wrażenie, że to ten głos stworzył zgromadzenie. Przedtem po prostu staliśmy i w ciszy patrzyliśmy, jak ze wszystkich stron otaczają nas policja i OMON. Puścili to samo jeszcze dwa razy. Trzeba przyznać, że to robi wrażenie. „Natychmiast zaprzestańcie nielegalnych działań.” Jakich? Stania w ciszy na ulicy Kirowa? „W przeciwnym razie użyjemy środków przymusu bezpośredniego.” Zaczęła się łapanka. Szybko pobiegłam za róg. Za mną jakaś dziewczynka krzyczała: „Nie, nie mnie! Jestem mała!”.

Ten krzyk słyszę do tej pory.

Oni tam prawie wszyscy byli bardzo mali. To były głównie dziewczyny. W okrągłych okularkach.

To dla mnie ważne – pamiętać, że mój kraj to nie tylko ludzie w czołgach, ale też takie dziewczyneczki w okularach jak z Harry’ego Pottera.