Wolność rozpaczy

Słuchałam wykładu o zakazanym smutku. Było dużo przykładów dotyczących tej wojny, tego jak ludzie nie mogą okazywać emocji. W pewnym momencie zrozumiałam, że ja miałam całkowitą wolność rozpaczy. Chodziłam po ulicach i zalewałam się łzami, płakałam na warsztatach i performansach. To była absolutna swoboda w czasie ciągle ograniczanej wolności zewnętrznej. Miałam całkowitą wolność przeżywania emocji, których doświadczałam. Wiedziałam, że nikt, żadna rosgwardia, nie zmusi mnie do radości, gdy cierpię, i żadne ustawy o fake newsach nie nakażą mi ukrywać uczuć. Dziwnie i nieoczekiwanie było tak nagle to zrozumieć. Podczas tych strasznych pierwszych miesięcy w przestrzeni całkowitej niewoli ja byłam całkowicie wolna.

Nasze łzy

Pusta kawiarnia, późny wieczór zimnej wojennej wiosny. Lena mówi o wojnie, łzy kapią do filiżanki z pu-erh. Idę do baru po serwetki. Rozkojarzona przynoszę ich sporo. Lena uśmiecha się przez łzy i mówi: „Przecież nie zamierzam tak płakać cały wieczór”. Po jakimś czasie serwetki się kończą, ale ja już nie zostawię jej samej. Siedzimy, a malutkich filiżanek z wystygniętą herbatą pu-erh już prawie nie widać spod sterty wymiętych serwetek. Wtedy kelner, milcząc, kładzie nam na stoliku nowy stosik.

Nasze wojenne sny

Dziś śniło mi się, że Dzień Zwycięstwa obchodzi się tak: ruch jest wszędzie wstrzymany, na pustych drogach co sto metrów stoją posterunki wojskowe i odbywają się prawdziwe ostrzały. Coś jak fajerwerki, tylko że z góry spadają odłamki, a to naprawdę niebezpieczne. Przechodzę obok parku Pokoju, gdy rozlega się kolejna salwa honorowa, a jakiś żołnierz osłania mnie bohatersko, jest w kamizelce kuloodpornej. Leżę pod nim na drodze i krzyczę: „Po co? Po co? Po co pan to robi?”. A on mówi: „Spokojnie, święto jest”.

Jula: „A ja we śnie segregowałam paczki z pomocą humanitarną w schronie Azowstali.”

Lera: „Nocą przed rozpoczęciem wojny przyśniło mi się, że wychodzę z młodszym synem wyprowadzić psa, a starszy syn śpi w domu. W nasz blok uderza rakieta i pojawia się w nim dymiąca dziura. Stoję i liczę piętra (mieszkamy na piątym). Co chwila się gubię i zaczynam od nowa: pierwsze, drugie…”

Lusia: „Przyśnił mi się koniec świata. Cały świat pokrył szary pył. Tylko boty wciąż rozsyłały spam. Co jakiś czas pod pyłem brzęczały telefony. Potem się rozładowywały i zapadała absolutna cisza.”

Dewianci

Sonia opowiedziała o swojej koleżance z pracy — kuratorce projektów kulturalnych z Mariupola. Udało się jej wyjechać na samym początku wojny, a potem bardzo przejmowała się pozostawionym na balkonie workiem ziemniaków. Gdy była już za granicą, próbowała znaleźć przez internet kogoś, kogo te ziemniaki mogłyby uratować przed głodem.

Biuro ich firmy nie ucierpiało podczas ostrzałów, ale później weszli do niego rosyjscy żołnierze i bardzo się ucieszyli. Organizacja prowadziła między innymi projekt wsparcia młodzieży LGBT, na ścianach zostało kilka kalendarzy i plakatów tematycznych. Potem na Pierwszym Kanale pokazano pięciominutowy (!) reportaż (standardowy reportaż w wiadomościach trwa minutę, czasem półtorej minuty), w którym opowiadano o tym, jak unieszkodliwiono siedlisko dewiantów seksualnych. Co więcej, przez całe pięć minut wyświetlano ciągiem trzy kadry z plakatem i z kalendarzem. Bo co jeszcze pokazać? Ruiny wolnego od zboczeńców Mariupola?


Zapamiętam te nasze rozmowy. Gdy stoimy długo na jakimś skrzyżowaniu, niezdolne odwrócić się od siebie i znowu spotkać się twarzą w twarz z. Wokół toczy się życie, ludzie biegają za swoimi sprawami, samochody jeżdżą, wiatr wieje i wydmuchuje z nas resztki ciepła. A my dalej stoimy, z każdym słowem jakby przewracamy się w oślepiająco rozświetloną studnię bez dna, do której wpadamy jak Alicja z Krainy Czarów. I już nie widzę niczego prócz twojej bladej, też jakby znikającej twarzy. I mówimy, mówimy, całą tą gadaniną podpadamy już pod paragraf. Nie mamy sił, by przerwać tę nić i w końcu się rozejść. W naszych słowach ni krzty nadziei, lecz z jakiegoś powodu, gdy je sobie mówimy, lżej się oddycha.


Anton, reżyser. Człowiek o niesamowicie życzliwym spojrzeniu. Przygotowywał czytanie pewnej dziecięcej sztuki. Na próbie powiedział: „Teraz tylko rozmawianie z dziećmi ma sens. Straciłem wiarę w to, że dorosłym da się coś wytłumaczyć, gdy oni wierzą, że czarne jest białe. Jestem bezsilny, sztuka jest bezsilna. I w ogóle, jedyne, co trzeba teraz robić, to zalewać wszystko miłością, zatapiać światłem jak Czułpan Chamatowa”.

Potem rozmawialiśmy w palarni. I on mówi tak:

— Zasadniczo nie jeżdżę autobusami z literą Z. Tłumaczę mojemu synowi: pojedziemy innym, to transport dla bydła, nie dla ludzi.

— Anton, ale jak zalać wszystko miłością?

Milczy. Patrzy swoimi dobrymi oczami i cichuteńko odpowiada:

— Nie wiem.