Prawo do dobrej śmierci

Dużo rozmyślam o śmierci. Ciężko stwierdzić, kiedy to się zaczęło. Pewnie jeszcze w dzieciństwie – w końcu mój ojciec jest lekarzem reanimatorem i od najmłodszych lat słyszałam jego opowiadania o tym, jak ktoś umarł, a kogoś udało się uratować. W mojej rodzinie rozmowy o śmierci były rozmowami o pracy. Potem ja również zostałam lekarzem i sama widziałam, jak umierają ludzie. Umieranie może być długotrwałym procesem. Od moich słów „bardzo mi przykro, ma pan nawrót i nie będziemy mogli zatrzymać choroby” do końca czyjegoś życia może minąć wiele miesięcy. Czy można powiedzieć, że obserwowałam żywe trupy? Nie, w końcu umieranie jest częścią życia. Ja jedynie obserwowałam, jak cudze życie stopniowo dobiega końca. Widziałam też sam koniec. Nie martwcie się, nie będę go tutaj opisywać – chociaż właściwie to wyłącznie o umieraniu powinno się teraz mówić. Krzyczeć na każdym rogu. Wyprowadzać je z ciszy. Niczym podczas medytacji nad rozkładającymi się zwłokami – maranasati. Podczas tej medytacji człowiek przechodzi przez strach, wstręt, mdłości, sprzeciw, pytanie podchodzące do gardła ogromnym kamieniem: po co to wszystko? Mam odpowiedź, która działa u mnie. Zresztą ta fraza jest wykrętem; tak naprawdę chcę powiedzieć, że to może zadziałać również u was. Ale najbardziej bym chciała, żeby to zadziałało u nich. Kim są oni? Tymi, którzy najprawdopodobniej nie przeczytają mojego tekstu.

Świadomie rozdzielam teraz świat na swoich i obcych. W moim świecie śmierć istnieje, ma dźwięk, zapach, kolor. W moim świecie jest bardzo dużo życia. Ono również jest pełne dźwięków, zapachów, doznań, dotyku, smaku. Moje spotkania ze śmiercią, z jej najbardziej paskudnymi stronami, za każdym razem sprawiały, że uważniej patrzyłam wokół, więcej dostrzegałam, czułam. Chciałabym, żeby do mojego świata przyłączyło się jak najwięcej ludzi.

Ludzie najczęściej boją się nie tyle samej śmierci, co idei śmierci. Przeraża ich ból; jeśli chcemy być bardziej precyzyjni – przerażające jest to, co świadomość każdego z nas określa jako ból. Ale jeżeli zejdziemy z obłoków filozofii na poziom zwyczajnego ludzkiego życia, to idee, tudzież myśli o śmierci rzeczywiście okażą się straszne. Są zrodzone przez mój rozum, który nie potrafi pojąć, czym jest faktyczny koniec. Blackout. Zakończenie istnienia. Vantablack – najczarniejszy kolor, który pochłania 99,96 procent promieni słonecznych, dosłownie jakby się patrzyło w czarną dziurę. Albo ostateczna biel, którą kilka lat temu stworzyli inżynierowie z Uniwersytetu Purdue.

Śmierć to zatrzymanie wszelkich procesów. Tam, gdzie zaczyna się śmierć, kończę się ja.

Co innego umieranie. To proces, a to znaczy, że jest w nim miejsce dla mnie. Mam doświadczenie uważnego przeżywania porodu. Pamiętam ból, od którego zatrzymuje się oddech, pamiętam uczucie, że nigdy nie zdołam wziąć kolejnego wdechu. Pamiętam ciężar swoich myśli. Kiedy tylko próbowałam pomyśleć o czymś innym niż czerń, dosłownie przygniatała mnie kamienna płyta, a oddech zamierał. Pamiętam, jak powiedziałam: zaraz umrę. W tamtym momencie faktycznie chciałam umrzeć. Ale otrzymałam odpowiedź: nie umrzesz. Wtedy się dowiedziałam, że są rzeczy trudniejsze niż śmierć. Nieodwracalność życia. Mojego i mojego dziecka. W tamtym momencie nie miałam wyboru poza tym, że muszę przeżyć ból. Ale na początku wybór był: chciałam stworzyć życie i zgodziłam się na wszystkie konsekwencje swojej decyzji.

Czy można uważnie przeżyć własne umieranie? Dużo się teraz mówi o uważności. Nie trzeba daleko szukać: pracuję jako psycholog i nieustannie polecam swoim klientom praktykę uważności, żeby mieli możliwość przeżywania każdej chwili. Żeby mogli mieć prawo wyboru i w pełni przeżywać to, co chcą.

Wojna odbiera prawo nie tylko do dobrego życia, ale również do dobrej śmierci.

Philippe Ariès w swojej książce „Człowiek i śmierć” pisał, że „Śmiercią szkaradną i nieprzystojną jest w średniowieczu nie tylko nagła i bezsensowna śmierć Gaherisa, ale również śmierć potajemna, bez świadków i obrzędów, podróżnego w drodze, topielca w rzece, nieznajomego, którego zwłoki znaleziono na skraju pola, a nawet sąsiada niespodzianie rażonego gromem. Nie miało znaczenia to, że w niczym nie zawinił: nagła śmierć naznaczała go piętnem przekleństwa”.

Nasza epoka charakteryzuje się wycofaniem i medykalizacją procesu umierania. Śmierć w czasie pokoju najczęściej następuje w placówkach medycznych. Z nastaniem ery covidu śmierć była jeszcze bardziej izolowana I skrywana. Jednocześnie w parze z tym nastąpił rozwój śmierciopozytywności (death positive movement) i śmierciouważności (death awareness) – kalka z angielskiego jest nieco pokraczna, ale wydaje mi się, że właśnie dosłowny przekład najlepiej oddaje istotę rzeczy.

„W Bhutanie, najszczęśliwszym państwie świata, każdego dnia rozmyśla się o śmierci przynajmniej trzy razy.” Ten cytat otwiera aplikację, którą wymyślili startuperzy z USA. Są oni typowymi przedstawicielami śmierciopozytywności, która już od kilkudziesięciu lat rozkręca się w niektórych państwach świata zachodniego. Ruch ten jest nakierowany na zmianę stosunku do śmierci, zdjęcie tabu z rozmów o śmierci i umieraniu, ochronę możliwości planowania końca swojego życia i wyboru, gdzie i jak umrzeć.

Już istnieje oficjalne pojęcie „dobra śmierć”, a nawet „udane umieranie”.

Do obowiązkowych składników dobrej śmierci należą: