ZNISZCZENIE OJCA

Mój ojciec popiera wojnę. W morzu społecznych tragedii, którymi mój kraj zalał Ukrainę i świat, w tym własnych obywateli, jest też moja osobista tragedia: mój ojciec, mój tata, słaby, osiemdziesięciodwuletni staruszek – popiera wojnę.

To dobry człowiek, kocham go. Uczył mnie jazdy na rowerze, pływania kajakiem, używania piły, dłuta i hebla. Jest świetnym fachowcem, przez całe życie tworzył makiety dla teatrów i muzeów. Moje dzieci go kochają, bo bawi się z nimi i naprawia zepsute zabawki. Całe życie czule kochał moją mamę i zajmował się nią troskliwie przez dwa lata, kiedy umierała na raka mózgu.

A teraz popiera wojnę i prawie ze sobą nie rozmawiamy. Pytam tylko, czy nie zapomniał wziąć leków.

Kiedy dziesięć lat temu zmarła mama, ojciec był w takiej rozpaczy, że zamknął się w swoim pokoju i wychodził tylko po jedzenie i za potrzebą. Wychodził rzadko, najwyżej dwa razy dziennie. A w pokoju siedział sam na sam z telewizorem.

Byłem dziennikarzem telewizji Dożd’, którą już zamknięto, występowałem w radiu Echo Moskwy, które już zlikwidowano, pisałem dla „Nowoj Gaziety”, która już nie wychodzi. Tłumaczyłem ojcu, że nie warto zaśmiecać sobie głowy wylewającym się z oficjalnych kanałów agresywnym bełkotem. Ale tata twierdził, że wiadomości i politycznych talk-show prawie nie ogląda, że interesuje go głównie piłka nożna i programy przyrodnicze.

Myślę, że to nieprawda. Tata kiepsko sypiał, telewizora prawie nie wyłączał. Zakładam, że poza informowaniem o wynikach meczów piłki nożnej oraz szczegółach z życia pingwinów i wielorybów, telewizor dzień i noc nadawał tacie o złych nazistach, którzy dorwali się do władzy w Ukrainie, o wiecznie nienasyconym NATO, które coraz ściślej otacza Rosję bazami wojskowymi, o międzynarodowych firmach, które wykupiły całą rosyjską ropę, o dolarze, który nie pozwala rublowi stać się walutą światową, o dziennikarzach-zdrajcach (byłem jednym z nich) oczerniających prezydenta Putina i jego politykę przywrócenia Rosji statusu mocarstwa – tę dobrze znaną śpiewkę.

Kilka miesięcy po śmierci mamy, gdy ból po stracie odrobinę stępiał, ojciec zaczął wychodzić z pokoju, odwiedzać nas, przyjmować u siebie, bawić się z wnukami i rozmawiać ze mną. Przede wszystkim o sprawach codziennych, ale co i rusz do jego wypowiedzi wkradały się propagandowe hasła: „presja Zachodu”, „agresywne NATO”, „obce Rosjanom wartości”, „piąta kolumna”…

— Tato, ja jestem tą piątą kolumną!

— Jaka tam piąta kolumna, głuptas z ciebie – zbywał mnie ojciec, lekceważąc fakt, że jego syn, znany dziennikarz i pisarz, duma ojca, śmieje się, jakby obracając wiszącą w powietrzu kłótnię w żart.

Zdawało mi się, że poprzez wygłaszanie tych haseł ojciec wystawia mnie na próbę – a nuż zgodzę się rozcieńczyć opozycyjne przekonania zdroworozsądkowym konformizmem. Nie zgadzałem się, a ojciec wracał na sprawdzoną pozycję poczciwego dziadka, którego sprawy polityczne nie obchodzą, bo zajęty jest wyłącznie naprawą zepsutego samochodzika dla najmłodszego wnuka.

I tak sobie żyliśmy do 24 lutego 2022 roku. A potem wybuchła wojna.

Przez pierwszy tydzień zupełnie omijaliśmy ten temat, jakby licząc, że wojna po prostu skończy się jak zły sen. Później zabrałem się do pisania książki o uchodźcach, a po wizytach u nich odwiedzałem ojca i opowiadałem. Bardzo ostrożnie, wyłącznie ich osobiste historie, bez politycznych konkluzji. O ludziach, którzy stracili domy, o staruszce, która uciekła z Mariupola w chłodni w nadwoziu ciężarówki, o chłopcu, który na wojnie stracił brata. Ojciec słuchał, współczuł moim bohaterom, jednak uparcie odpowiadał argumentami propagandy: „dobrze, a Ukraińcy niby nie prowadzili przez osiem lat wojny w Donbasie?”, „dobrze, a NATO niby nie budowało wokół Rosji baz wojskowych?”, „dobrze, a Zachód niby nie narzucał Rosjanom obcych im wartości?”. Tak mówił, a ja opowiadałem dalej. Liczyłem, że poruszą go historie ludzkiсh tragedii, że stopniowo wybudzą z propagandowego letargu, w którym żyje.

Potem wydarzyła się Bucza. Spotkałem się z uchodźczynią z tego miasta, w którym podczas rosyjskiej okupacji zginęło czterystu cywilów, i nagrałem jej historię. Ale gdy tylko zacząłem opowiadać ją ojcu, ten zerwał się i zaczął krzyczeć. Nigdy wcześniej tak na mnie nie krzyczał, ani razu w ciągu pięćdziesięciu dwóch lat mojego życia.

— Jak śmiesz! Jak ci nie wstyd mówić takich rzeczy! Jak mogłeś choćby pomyśleć, że żołnierz rosyjski jest zdolny zabijać dzieci i kobiety!

Krzyczał, a ja bałem się, że zaraz przewróci się i umrze na zawał. Domyśliłem się – ojciec wszystko rozumie. Człowiek, który nie rozumie, ogłupiony kłamstwami, jest mimo wszystko zdolny, szczególnie w rozmowach z bliskimi, do zadawania pytań, dociekania, wątpienia, przytaczania kontrargumentów. A mój ojciec krzyczał w przypływie ostatecznej rozpaczy. Tak robią ludzie, którzy znają potworną prawdę, ale nie mogą jej zaakceptować, bo akceptacja jest gorsza od śmierci.

Jesteśmy agresorem, taka jest prawda. Ale skoro tak jest, co ma zrobić osiemdziesięciodwuletni staruszek, wychowywany, a później sam wychowujący swoje dzieci na opowieściach o czynach bohaterów II wojny światowej, którzy szli na śmierć, żeby powstrzymać agresora? Co znaczy „pójść na śmierć, żeby powstrzymać agresora”, jeśli agresorem jesteśmy my sami? To znaczy popełnić samobójstwo.

Mój ojciec krzyczał, trząsł się, przedmioty leciały mu z rąk, ponieważ rozumiał wszystko, ale nie potrafił zaakceptować prawdy, gdyż jej zaakceptowanie równałoby się albo jego natychmiastowej śmierci, albo całkowitemu zniszczeniu jego tożsamości, wszystkich jego wartości, wszystkich zasad moralnych.

Siedziałem w milczeniu. Myślałem „o Boże, on wszystko rozumie, o Boże”. Następnie wstałem, ubrałem się i wyszedłem, zostawiając staruszka samego. Od tamtej pory dzwonimy do siebie i rozmawiamy tylko o tym, czy nie zapomniał wziąć leków.

Teraz nie myślę już, że Rosjanie popierający wojnę są ogłupieni propagandą. Owszem, są, ale nie w tym rzecz. Znakomita większość z nich wszystko rozumie. Problem w tym, że do tej pory nikt w Rosji nie wymyślił rozsądnego wyjścia z sytuacji, w której to my jesteśmy agresorem.